Aktualności
Unii Tarnów walka z komuną – cz. II

W pierwszej części artykułu napisałem, jak wygląda sprawa odnajdowania w działaniu nas, młodych wówczas ludzi. Powtórzę jednak jeszcze raz, jak to z tym było i trochę uzupełnię o dodatkowe szczegóły.

Początkowo dla wszystkich słowo SOLIDARNOŚĆ było synonimem WOLNOŚCI i wszystkim nam to wystarczało. Solidarność w naszym mieście nie była taka znów słaba, jak się to może na pierwszy rzut oka wydawać. Coś tam robili w naszym mieście oraz jeździli na różne akcje i demonstracje do innych miast, wspomagając innych. Ojciec kolegi wraz z sąsiadem z podwórka byli internowani. Później jakoś to wszystko zaczęło tracić tempo, by w końcu całkowicie stanąć w miejscu.

 

Kiedy atrakcji zaczynało brakować, na arenie pokazała się dobrze zorganizowana ekipa KPN. Zamieszki i awantury po ich wiecach należały do tych sytuacji, o których można było być pewnym, że się wydarzą. Klasykiem było, że po wyjściu z kościoła Filipinów ludzie szli ulicą i przed pomnikiem nieznanego żołnierza przy ul. Wałowej, przed zniczem wszystko ruszało z kopyta. Ludzie tłoczyli się za pomnikiem, na schodach do ulicy Wałowej (w miejscu gdzie była fontanna). Pojawiały się flagi, transparenty, okrzyki, przemówienia, na co zwykle wjeżdżała milicja i zaczynało się. Z dwóch stron ulicy Wałowej nadjeżdżały samochody milicji, z dołu ulicy Kopernika następne oddziały milicji i samochody. Seminaryjską też w kierunku pomnika ruszała milicja i wszystko było zablokowane, nie było drogi ucieczki. To, co się zwykle działo, mogło przypominać dzień sądu ostatecznego. Milicja pcha do aut kogo popadnie i leje kogo popadnie i gdzie popadnie. Ludzie się tłoczą, przepychają, latają kamienie, od nas chłopaki rzucają w milicję i auta wcześniej przygotowanymi prezerwatywami wypełnionymi czerwoną farbą. Jak to mówią, jest ryzyko jest zabawa. Później, po rozpędzeniu demonstracji, małe grupy zwykły do późnych godzin bawić się z milicją w gonitwy po mieście. Rzucanie kamieniami do radiowozów i ucieczka i tak w koło, średnio raz lub dwa razy w miesiącu. Dlatego większość chłopaków, nie tylko jeżdżących na mecze zaczęła bardziej identyfikować się z KPN-em. Powstało coś na kształt młodzieżówki KPN-u, który był blisko związany z Krakowem. Częste wyjazdy KPN-owców w tamte strony zaowocowały nawiązaniem innych kontaktów. Dla nas, młodych, wszystko zaczęło się wtedy zmieniać.

 

W Krakowie działały takie grupy jak WiP – Wolność i Pokój, NZS – Niezależny Związek Studentów. Nam, jako że jeszcze nie byliśmy studentami, bardziej pasowała jajcarska forma działania WiP. Tarnowska młodzież zaczęła się dzielić i dzielić. Jedni zostali przy KPN-ie, inni założyli w Tarnowie WiP i trzymali z Krakowem. Wszyscy jednak sympatycy KPN-u i WiP-u spotykali się razem na meczach i chodzili wspólnie na wiece oraz demonstracje. Doszło do tego, że WiP zaczął samodzielnie organizować happeningi w Tarnowie, co z racji bardzo młodego wieku organizatorów zasługuje na szczególną uwagę i uznanie.

 

Wyjazdy z KPN-em do Krakowa na tamtejsze wiece i demonstracje zaowocowały nawiązaniem kolejnych kontaktów i zapoczątkowały kolejne podziały. W Tarnowie młodzi zaczęli już mieć przedstawicieli takich organizacji jak KPN, WiP, FMW – Federacja Młodzieży Walczącej. Wydawało się, że teraz każdy coś dla siebie znajdzie. Poważna i trochę nudna formuła KPN-u zawsze gwarantowała jakieś wrażenia i emocje. WiP był jajacarski, typowo rozrywkowy na podobieństwo Pomarańczowej Alternatywy z Wrocławia jednak mało bojowy. To byli typowi pacyfiści. Zablokowali tacy ulicę, ale zamiast bijatyki kładli się i trzeba było ich z niej zwlekać. Było śmiesznie, ale bez adrenaliny. Wydawało się, że ostatecznym rozwiązaniem będzie FMW. Organizacja skupiająca w Krakowie jak i w Tarnowie typowych zadymiarzy. Prześcigali się w pomysłach na sposoby walki z milicją i co najważniejsze wszystkie te sposoby sprawdzali, a do stałego repertuaru wprowadzali te, które najlepiej się sprawdziły. Co tu dużo gadać, umiejętności zdobyte podczas walk z milicją przydawały się na meczach. Po prostu nie baliśmy się milicji, bo wiedzieliśmy jak z nimi walczyć, a nawet wygrywać. Po jakimś meczu, czy po prostu przy innej okazji, kilkudziesięcioosobową grupę kibiców przed dzisiejszym McDonaldem, a dawniejszym Brachem zatrzymała milicja. Samochody i radiowozy zablokowały ulicę Wałową, Krakowską, Katedralną i jeszcze dwie. Zaczęli ciągnąć do radiowozów ze trzy osoby, ale reszta kibiców nie uciekała. Wszyscy bez paniki stali spokojnie i czekali na decyzję, co będziemy robić. Kilka lub jedna osoba od nas podeszła przed radiowóz dowódcy i spokojnie oświadczyła, że jak zabiorą naszych chłopaków, to im rozwalimy połowę samochodów, a jak puszczą to nikomu nic się nie stanie i pójdziemy swoją drogą nie zaczepiając nikogo. Widziałem strach i niepewność w oczach dowódcy. Takich chwil się nie zapomina do końca życia. Milicja spisała tylko te trzy zatrzymane osoby i odjechała.

Żeby było jasne dla wszystkich. Dowódca nie wystraszył się, że spuścimy łomot milicji. Wystraszył się raczej, jaki raport będzie musiał napisać, jak rzeczywiście rozwalimy mu połowę samochodów, a do tego już byliśmy zdolni.

 

Jak już wiadomo, po Solidarności przyszedł czas KPN-u, a młodzież dodatkowo podzieliła się na wesołych pacyfistów działających w WiP-ie i zadymiarzy zgrupowanych w FMW. Czegoś jednak musiało brakować, skoro na politycznej arenie pojawili się wkrótce Anarchiści. W tym miejscu zaznaczyć muszę, że nie chodziło tu o słuchających muzyki Punków. Grupa jak najbardziej świadoma politycznie, ubiorem nie wyróżniała się od zwykłych ludzi. Anarchiści zaczęli najpierw działać w Krakowie. Niejaki Marek K., późniejszy lider Anarchistów działający początkowo w WiP-ie, nie wytrzymywał i doprowadzał do starć z milicją, co wyraźnie kłóciło się z pacyfistyczną formą WiP-u. W taki sposób zapełniała się luka. Powstała formacja, która zaczynała jajcarskimi wystąpieniami, tak jak WiP, ale kończyła wszystko rozróbą. FMW był bardziej poważną formacją, o charakterze bardzo narodowym.

 

Na przestrzeni czasu nawet można powiedzieć, że każda grupa miała w Tarnowie swoje ulubione miejsce, gdzie zaczynała wiec lub manifestację. Na przykład Solidarność najczęściej wychodziła z Katedry, a KPN miał pomnik nieznanego żołnierza i kościół Filipinów. WiP i FMW najczęściej spotykali się przed wejściem domu handlowego „Świt” lub na placu Kazimierza, Anarchiści zaś przed pomnikiem gen Bema na Wałowej.

 

Jedno w tym wszystkim jest pewne. Bez względu na to, kto i gdzie coś organizował, nigdy nie brakowało tam kibiców Unii, którzy na stale wpisali się w koloryt tych wydarzeń. Chociaż zakładanie na tego typu akcje charakterystycznych elementów ubioru nie było praktykowane (łatwiej się było gdzieś wtopić i zniknąć z oczu milicji), to i tak czasem było gdzieś widać biało-niebieski szalik.

 

W czasach, kiedy Solidarność była jeszcze aktywna, a my młodzi nie identyfikowaliśmy się jeszcze z innymi grupami, był zorganizowany wyjazd na „święto ludzi pracy” do Częstochowy. Nazwę może przekręciłem, ale nie chodzi w tym wpisie o nazwę, tylko o wydarzenie. Pierwszym punktem było malowanie transparentów, kilka grup w różnych miejscach malowało nocami, żeby uniknąć utraty wszystkich transparentów w przypadku nieprzewidzianej wpadki. Do Częstochowy też pojechaliśmy w dwóch grupach, z których każda miała trochę transparentów. Było pewne, że milicja i SB będzie robić wszystko, żeby w tym dniu jak najmniej ludzi dostało się pod mury klasztoru, gdzie miała być msza i zaraz później manifestacja. Na tą okoliczność były przewidziane przyjazdy dużych grup Solidarnościowych z całej Polski. Największą atrakcją i gwiazdą programu miała być obecność Lecha Wałęsy. Z tą obecnością też nie było takie pewne, bo SB mogło coś wymyślić i zamknąć go po prostu pod byle pretekstem. Jak wyżej wspomniałem, jechaliśmy w kilku grupach, bo samochodami też ludzie jechali z nadzieją, że komuś uda się przedostać. Grupie pociągowej się nie powiodło i pamiętam, że straciła część flag w tym też tą malowaną przeze mnie, której szczególnie było mi żal. Całą noc w piwnicy z kolegą kaligrafowaliśmy na niej napis SOLIDARNOŚĆ, taki jak wyglądał oryginalnie z biało-czerwoną flagą wychodzącą z „N”. Trudno. Ja z kilkoma chłopakami wbiliśmy się do autobusu. O ile pamiętam jechały trzy lub więcej, głównie Solidarność z Zakładów Azotowych. Nie wszystkie autobusy dojechały, a jechały różnymi drogami, żeby nie zatrzymano całej kolumny. Dwa dotarły na pewno. Zabawne było w autobusie spotkać się z sąsiadem, który mieszkał w bramie obok. Nie spodziewałem się go zobaczyć w autobusie, tak jak nie spodziewałem się, że aktywnie działa w Solidarności. Zawsze, o ile o nim wcześniej myślałem, lub starałem się go ocenić i zakwalifikować do jakiegoś typu ludzkiego, to wpychałem go na „półkę” z flegmatykami, którzy poza pracą i obiadem nie mają w życiu innych rozrywek. A tu taka niespodzianka. W zasadzie to wchodząc do autobusu wlazłem prosto na niego, a on z szeroko otwartymi oczami ze zdziwienia do mnie: Rany Boskie, co ty tu robisz??? Ja do niego, że jedziemy i tak dalej… Miał syna w moim wieku i nie bardzo mu się w głowie mieściło, że mógłby być teraz razem z nami. Na koniec rozmowy przykazał, że jakby coś się działo, to mam się trzymać blisko niego, bo jak mi się coś stanie, to on sobie tego nie daruje. Udało nam się dojechać szczęśliwie, czego nie można powiedzieć o wszystkich, którzy się wybrali. Na miejscu przed klasztorem niezapomniana atmosfera, delegacje z całej Polski. Flagi, transparenty, okrzyki, czuło się zapach wolności. My od razu te transparenty co nam zostały wyciągamy z plecaków i do góry z nimi. Pamiętam górników w galowych ubraniach, którzy nam gratulowali odwagi i tego, że przyjechaliśmy. Dosłownie każda grupa, która obok nas przechodziła, albo jaką my mijaliśmy, nie mogła się nadziwić, że tacy młodzi ludzie działają i z tego powodu nam gratulowali. Nie widziałem wtedy nigdzie tak młodych i zorganizowanych ludzi, a szkoda bo mieliśmy nadzieję, że nawiążemy jakiś kontakt z innymi młodymi ekipami z Polski. Niestety, nikogo nie namierzyliśmy. Później w tłumie pokazał się L. Wałęsa. Tłok, ścisk i jakoś tak wyszło, że tłum pchał się a ja byłem za mały, żeby się temu naporowi przeciwstawić. Po chwili chcąc nie chcąc stałem już przy L. Wałęsie. Spojrzał, wyciągnął rękę, ja też i po uściśnięciu fala ludzi przeniosła mnie w inne miejsce. Teraz pewnie nikt tego nie doceni, ale wtedy to było coś wielkiego. Przed, jak również w obrębie samego klasztoru były rozdawane i sprzedawane różne gadżety Solidarnościowe i inne związane z polską podziemną. Orły w koronie, znaki Polski Walczącej itp. Wszędzie przewijały się ulotki i prasa podziemna, w której można było przeczytać o sprawach i wydarzeniach, o których prasa i TV milczały, lub przedstawiały w całkiem innym świetle.

 

W dniu przyjazdu do Tarnowa gen. W. Jaruzelskiego byliśmy gotowi. Pozostało oczekiwanie na wjazd kolumny aut. Część placu katedralnego miała postawione ogrodzenie z blachy falistej, takie jak stawia się przy okazji remontów. Ulica katedralna zrobiła się dzięki temu wąskim, długim tunelem. KPN stał na rogu placu obok kwiaciarni, która działa do dziś. Pomogło nam to, gdyż milicja skoncentrowała się na zabezpieczaniu tej grupy, uważając ją za główne i jedyne zagrożenie tego dnia. My natomiast staliśmy trochę rozproszeni, wmieszani w grupy gapiów. Kiedy kolumna była już w połowie długości placu katedralnego, przebiliśmy się przez ochronę i zablokowaliśmy ulicę. Zaskoczenie było pełne! Kolumna zatrzymana nie miała drogi odwrotu i zaczęła się szarpanina z ochroną, która została przez nas wygrana. Wspomagani przez zgromadzonych ludzi, zostaliśmy na ulicy. Ludzie szarpali i popychali ochronę, krzycząc, żeby nas zostawili. Ochrona miała utrudnione zadanie, bo nie mogła się do nas dostać. Wąska uliczka zatłoczona przechodniami i gapiami nie dawała możliwości przedostania się na przód kolumny, a odział milicji blokował KPN, bojąc się zostawić ich grupę bez obstawy. My po wygranym pierwszym starciu robiliśmy co chcieliśmy. W ruch poszły ulotki, kilku chłopaków przecisnęło się do autokaru, w którym siedział gen. Jaruzelski i nakleiło mu na szybie obrażające ulotki! Według planu miała być odpalona pod autobusem petarda, ale kolega nie zdecydował się jej odpalić. Tłumaczył później, że najzwyczajniej się wystraszył, nikt nie miał o to do niego żalu. Rozumieliśmy, że sprawa była poważna, chłopak wystraszył się, że jak odpali petardę to zastrzeli go jakiś ochroniarz. W końcu zaatakowaliśmy wtedy ówczesną głowę państwa! Po jakimś czasie, widząc niemoc służb porządkowych, na pomoc przyszedł sam proboszcz katedry tłumacząc, że gen. Jaruzelski jest jego gościem i jest tu na jego zaproszenie. Kazał nam zejść z ulicy i odblokować wjazd. W tym momencie stanęliśmy przed wyborem pozostania wiernymi swoim ideałom lub poddania się woli osoby duchownej, która z niezrozumiałych dla nas względów na naszych oczach bratała się z naszym największym wrogiem. Zostaliśmy na ulicy.

Nadal rzucaliśmy ulotkami wykrzykując na generała. Zdenerwowany proboszcz nazwał nas wtedy chuliganami i wichrzycielami, podniesionym głosem rozkazując nam opuszczenie terenu należącego do kościoła. Przytomnie daliśmy opór tym zarzutom, tłumacząc, że nie jesteśmy na placu katedralnym tylko na ulicy, która jest miejscem publicznym. Po jakimś czasie ustąpiliśmy. Później czekaliśmy jeszcze przed katedrą na wyjście Jaruzelskiego, ale on opuścił ją tylnym wyjściem. Obawiając się aresztowania, opuściliśmy miejsce razem z grupą KPN-u. Po tej akcji opuściłem trochę meczów Unii, spodziewając się zatrzymania.

 

Teraz ciekawsze niekibicowskie akcje kibiców Unii. Niestety kolejności nie pamiętam za dobrze, ale postaram się. Po szeregu akcji najpierw pod znakiem Solidarności i KPN zaczynają się wyjazdy do Krakowa. Tam konkretne zadymy i nowe znajomości. Czasem ktoś nagrywał kasety VHS podczas zadymy i po wszystkim do Tarnowa docierała jakaś kopia. Jedne z wielu momentów, jakie pamiętam, to między innymi butelki z benzyną lecące na Radziecki konsulat i akcje przy pomniku Lenina. Pamiętam, jak pewnego razu uciekaliśmy przed gazem łzawiącym (zadyma konkret), wycofujemy się z ulicy do jakieś bramy, wybiegamy schodami do góry licząc, że zomo za nami nie pójdzie. Tuż za nami następna ekipa wpada i na schodach tłoczy się chyba ze trzydzieści osób. Zorientowaliśmy się, że jest nas dość dużo. Zbiegamy więc na sam dół i postanawiamy trzymać drzwi wejściowe. Dopiero wtedy zauważam, ze ktoś ma tarczę milicyjną, skasowaną podczas zadymy. Jakiś „zomol” zaliczył nokaut, bo i pałkę ktoś miał w bramie. Trzymając solidne drzwi wejściowe patrzyliśmy, jak powolutku ulicą przesuwała się kolumna milicyjnych samochodów na sygnałach. Poczekaliśmy, aż się na ulicy uspokoiło i wypad z bramy szukać dalszych wrażeń! W Tarnowie z ciekawszych akcji zaliczam wspomniane zatrzymanie kolumny aut z W. Jaruzelskim, gdzie akcja była wyłącznym sukcesem młodej ekipy. Było też zabarykadowanie wejścia głównego pojemnikami na śmieci i rozbicie szyb w domu partii przy ul. Goldhamera. Na tą manifestację specjalnie zorganizowaliśmy większą grupę kibiców Unii, przygotowując się do zadymy. Okupacja Wojewódzkiego Domu Partii przy ul. Wałowej, wjazd do środka i przetrzymanie budynku kilka dni był pomysłem KPN-u. W tej sytuacji sami prosili nas o pomoc, obawiając się, że sami nie dadzą rady. Wpadliśmy w godzinach pracy tej instytucji i po przepychankach z urzędnikami na koniec pozwoliliśmy im opuścić budynek. To była szybka i łatwa akcja, wystraszeni działacze partii szybko powychodzili i zanim przyjechała milicja siedzieliśmy w środku zabarykadowani. Wałowa była wtedy ulicą, po której jeździły autobusy. Przez trzy dni sypaliśmy ulotkami przez okna na ulicę. Zasadniczo było tego typu działań na tyle dużo, że nie będę ich opisywał, bo stanie się to monotonne i niestrawne w czytaniu. Jako wyróżniający się mogę jeszcze na koniec dodać wyjazd z KPN-em do Czarnej Tarnowskiej, gdzie chcieliśmy się przepychać z radzieckimi żołnierzami. W Czarnej budowali bazę wojskową i były pogłoski, że będzie tam wyrzutnia rakiet, ale czego to ludzie nie wymyślą…We wcześniejszych latach zdarzały się gonitwy radzieckich żołnierzy, którzy próbowali chodzić po mieście. Oni wiedzieli, że może być niebezpiecznie i jeśli już przyjeżdżali, to większymi grupami. Czasem po meczu albo przy innej okazji przeganialiśmy ich, dając łomot. Pewnego razu uciekli do kina Marzenie, trzymali drzwi, a chłopaki próbowali je wyważyć. Obsługa kina wezwała milicję i trzeba było uciekać.

 

Przypomniałem sobie jeszcze epizod z flagami, a raczej ze sztandarami. Pomijam już szczegóły o tym, w jaki sposób i jakie flagi klubowe kibice Unii zdobywali. Ciekawe, jaka ekipa w Polsce może się pochwalić taką zdobyczą jak kibice Unii.

Podczas wjazdu i okupacji Wojewódzkiego Urzędu Partii Uniści z gabloty zabrali sztandar Wojewódzkiego Urzędu Partii. Akcja była typowo kibicowska (krojenie flag przeciwnika). Działacze KPN-u do końca nawet nie wiedzieli, że taka akcja miała miejsce. Dopiero po kilku dniach, gdy zrobiło się głośno o tym fakcie (gazety, milicja…) kibice przekazali sztandar działaczom KPN-u do ukrycia. Ciekawe, co się z nim stało później. Odnaleźć się nie odnalazł na pewno, bo chyba po roku poszukiwań jeszcze zobaczyłem w gazecie ogłoszenie, że działacze PZPR dają nagrodę pieniężną za niego lub, że go odkupią od posiadacza.
FcA (Unia Tarnów)

To My kibice – nr 1 (100) styczeń 2010 r.

 

Rozwiązując zagadkę owego sztandaru dodajmy, że odnalazł się 20 lat później. Cytując artykuł z Gazety Krakowskiej w 2009 roku: „Dokładnie w 20. rocznicę zmiany ustroju w Polsce sztandar Komitetu Miejskiego PZPR trafił na aukcję internetową. Wystawiający zamierza przeznaczyć dochód z jego sprzedaży na cel społeczny. Pieniądze posłużą rejestracji fundacji zamierzającej prowadzić historyczną edukację młodzieży. Tyle że dotyczącą czasów zdecydowanie odległych. (…)
Sztandar wystawił na aukcję Wojciech Maniak, znany tarnowski miłośnik historii. Były prezes stowarzyszenia Zamek Tarnowski swoich najświeższych planów z rodzinnym miastem już nie wiąże. W Oleśnicy pod Dąbrową Tarnowską rozpoczyna budowę rekonstrukcji wczesnośredniowiecznego grodu. Powołuje do życia także Fundację im. Ligęzów. Będzie się ona zajmować edukacją historyczną młodych ludzi. Partyjny sztandar wpadł mu w ręce przez przypadek. – Pewna osoba chciała wesprzeć tworzenie fundacji. Podarowała sztandar, by dochód z jego sprzedaży pokrył choć część kosztów powołania fundacji – tłumaczy. Darczyńca chce pozostać anonimowy.”

Zobacz także