Aktualności
Unii Tarnów walka z komuną – część I

W tym miejscu miał się pojawić artykuł kibiców Unii z cyklu „Wyjazdowicze”. Tak się jednak złożyło, że zamiast historyjki opisującej zabawne wydarzenia meczowe, jeden z Unistów powspominał dawne lata i walkę ze znienawidzonym systemem, również obfitującą w budzące uśmiech na twarzy sytuacje. Przede wszystkim są to jednak bardzo osobiste relacje z ulicznej działalności młodych, rozpalonych ideą wolności młodych głów. Starsi kibice, którzy coś tam pamiętają, na pewno chętnie przypomną sobie tamte pełne pięknych ideałów lata, tekst publikujemy jednak przede wszystkim z myślą o młodszych pokoleniach kibiców, którzy realiów PRL-u nie zaznali na własnej skórze i nie doceniają pełni wolności (kulawej, bo kulawej, ograniczonej unijnymi rygorami, ale jednak wolności), którą mamy dzisiaj. Czas więc na lekcję historii.

 

Na początek o tym jak to z transparentami i wyjazdami było. Jeden z kolegów miał ojca krawca i ten załatwiał nam biało-czerwone flagi, które szył w zakładzie, albo w domu, a później pod osłoną nocy (żeby przypadkowo jakiś sąsiad nas nie nakrył) malowaliśmy w piwnicy napisy. Głównie kaligrafowany był napis SOLIDARNOŚĆ, ale czasem były malowane różne hasła, w zależności od charakteru demonstracji, jaka miała się odbywać.

Pewnie teraz żaden z młodych ludzi nie jest w stanie zrozumieć o czym piszę. O towarzyszącemu temu wydarzeniu napięciu i adrenalinie. SB – Służba Bezpieczeństwa zawsze była bardziej czujna i aktywna przed zbliżającą się demonstracją. Trzeba było zachować wyjątkową ostrożność co do wyboru miejsca malowania transparentów. Z samym doniesieniem na miejsce gotowych flag i ulotek były problemy. Milicja i tajniacy byli wyjątkowo aktywni w takich momentach. Zdarzały się wypadki, że jakaś grupa była przechwycona w drodze na demonstrację. Zwłaszcza, że po jakimś czasie część z nas była dobrze rozpoznawalna dla milicji i innych służb, z racji częstego bywania i wielokrotnego spisywania, bądź aresztowania na tego typu imprezach, jak wiece lub demonstracje. Nie było luzu. Zdarzały się rewizje mieszkań w poszukiwaniu ulotek i inne represje. Mnie tego typu atrakcje na szczęście ominęły (matka by tego nie przeżyła) i do dziś w zasadzie nie wiem, czy wiedziała, gdzie wychodzę, ale udawała, że nie wie, czy nie zdawała sobie sprawy z tego w co siebie i ją przy okazji pakuję. Do kolegów z podwórka SB wpadało do szkoły i trzepało tornistry w poszukiwaniu ulotek, były pogadanki z dyrektorami szkół lub nauczycielami (ta atrakcja mnie nie ominęła), ale miałem równego wychowawcę, który o wszystkim mi mówił, co i jak było na zebraniu. Mówił na co uważać i co chcieli wiedzieć, czyli czego nie wiedzieli, co też było cenną informacją. Dowiadywałem się też o tym, na jaki przedmiot była wywierana presja, żeby mi w szkole robić problemy. Na szczęście o tym wszystkim wiedziałem i nie było tak źle. Jakoś sobie radziłem. Z niektórych przedmiotów miałem nawet luzy, zwłaszcza z tymi, z których nauczycielom bliska była idea solidarności. Czasem SB nachodziło miejsca pracy rodziców.

Co do wypadów, to kit dla rodziców z reguły bywał bardzo podobny do tego, który był używany do wyjazdów meczowych. Idę do kolegi na urodziny i nie wiem, kiedy wrócę. Trzeba pomóc babci kolegi, bo mieszka sama i nie da rady opału na zimę wnieść do piwnicy. Czasem takiej wyimaginowanej babci kolegi trzeba było ten opał wnieść na piętro lub pomóc w remoncie kamienicy, lub mieszkania, w którym rzekomo mieszkała. Wychodzę do dziewczyny, jadę z kolegą do jego rodziny na jeden dzień. Wszystko tak samo jak z meczami Jaskółek.

 

Malowanie

Początkowo sprawa malowania napisów wyglądała następująco: ktoś zorganizował puszki z farbami i pędzle. Zazwyczaj były to pozostałości po remontach. Nocami umawialiśmy się gdzieś blisko wypatrzonego wcześniej miejsca. Może trudno wam w to teraz uwierzyć, ale były takie czasy, kiedy jeszcze nie było telefonów komórkowych na świecie. Taka sytuacja wymuszała potrzebę większej organizacji samego przedsięwzięcia i większej liczby osób. Kilka osób obstawiało teren kilka przecznic dalej od miejsca malowania i w razie jakiegoś zagrożenia dawały takie osoby znaki ludziom, którzy byli bliżej miejsca, w którym powstawały napisy, a te osoby dawały znać tym osobom, które bezpośrednio malowały. Taki system dawał jakieś szanse, że nie zostanie się złapanym na gorącym uczynku. Zanim auto pokonało zakręty i skrzyżowania, malujące osoby były pochowane. Nie było mowy o puszczeniu „sygnałka”. W przypadkach, kiedy napis nie był duży i miejsce bardziej bezpieczne, wychodziły malować dwie albo trzy osoby. Był przypadek, że pewnego razu zostało nam trochę farby i wtedy cała nadwyżka poszła na malowanie peronów i dworca PKP w Mościcach. Wyszło kilka napisów Unia i Wisła.

Początkowo były malowane napisy SOLIDARNOŚĆ. Sama nazwa dla nas, osób głównie uczących się, znaczyła tyle co WOLNOŚĆ. Pewnie inaczej nazwę odbierali pracujący robotnicy, w końcu NSZZ to niezależny związek zawodowy, więc my jako młodzi ludzie nie kwalifikowaliśmy się w samej formie związku zawodowego. Z tego to właśnie powodu, po jakimś czasie zaczęto malować inne napisy. Drugi w kolejności, jaki zaczęto malować to KPN. Ta formacja w naszym mieście była bardziej radykalna i skłonna do działań zaczepnych. Częściej po wiecach KPN-u były w naszym mieście zamieszki niż po akcjach Solidarnościowych, których zaczynało być jak na lekarstwo. Młodzi przerzucili się więc na KPN. Nie była to jedyna nowość, jaka zaistniała w tamtych czasach. Następną nowinką techniczną, która przyczyniła się do zwiększenia ilości napisów na murach było pojawienie się spray-u. Początkowo przywożony przez znajomych naszych znajomych (tutaj uwaga) z CZECHOSŁOWACJI. Później już dostępny w niektórych sklepach samochodowych i na stoiskach przed domami handlowymi, lub na innych bardzo wtedy rozpowszechnionych dzikich miejscach handlowych. Wyglądało to mniej więcej tak: Miał ktoś coś przywiezionego zza granicy, stolik turystyczny i kawałek gazety, to stawiał taki stolik gdzie mu pasowało na mieście i sprzedawał. Czasem bywały zabawne sytuacje, gdy przy wejściu np. do mięsnego pojawiał się stolik lub gazeta, a tam ktoś oferujący mięcho po niższej cenie. Awantury sprzedawczyń z takim przedsiębiorcą chodnikowym często kończyły się przepychankami i interwencjami milicji. Ale to już późniejsze czasy i trochę odbiegłem od głównego wątku, jakim jest malowanie.

Wracając do samej kwestii napisów, pojawienie się spray-u zepsuło wymowę tego, co się pisało. Cienki napis robiony sprayem nie dorównywał estetyką grubym liniom malowanym pędzlem. Kosztem jakości zwiększyła się za to ilość. Nie potrzeba było już do malowania tylu osób. Wystarczyły dwie, trzy osoby i wszystko szybko było załatwione. Adrenalina wydzielała się w organizmie i wszyscy oprócz stróżów prawa byli zadowoleni. Sam spray pomógł znacznie w powstawaniu bardziej wyrafinowanej jak na tamte czasy formy ozdabiania ścian i murów naszego miasta. Coraz częściej robiono szablony. W początkowej fazie szablon był odbijany za pomocą wałka. Ceregieli z tym było co nie miara. Rozkładanie farb, pokrywek nabieraków itd. Wszystko trwało długo, żeby taki szablon mógł zaistnieć. Samo wycięcie też zajmowało trochę czasu. Ale kiedy spray stał się ogólnodostępny, szablony zaczęły (może nie dosłownie ale..) zasypywać miasto.

 

Szablony

Widywało się kolorowe odbitki w różnych rozmiarach i o rozmaitej treści. Jedne były bardziej polityczne i zarazem poważne, inne znów zabawne i rozweselające przechodniów w tamtych szarych, trudnych czasach. Jako ciekawsze zapamiętałem widok szablonów z wizerunkiem Gen. Jaruzelskiego (przebitego strzałą), nogę kopiącą w dupę i lecącego w powietrzu żołnierza radzieckiego, a pod spodem napis „sowieci do domu”. Na uwagę zasługuje szablon anarchistów formatu B1, namawiający do łamania państwowego monopolu na produkcję alkoholu. Szablon w wesoły sposób opisywał przepis na domową produkcję bimbru. Szablonów o tematyce klubowej nie pamiętam.

 

Miejsca spotkań

Spotkania w celach organizacyjnych odbywały się regularnie jeden raz w tygodniu. Miejscem naszych spotkań była salka przy kościele misjonarzy. Spotykaliśmy się tam w celu rozdzielenia paczek z ulotkami, układaliśmy teksty do następnych ulotek, malowaliśmy czasem jakieś transparenty, ustalaliśmy szczegóły dotyczące planowanych akcji, a czasem zwyczajnie gadaliśmy o dupie Maryny. Spotkania odbywały się również przy tarnowskiej katedrze. W pamięci utkwiło mi najbardziej jedno z nich, kiedy to przyszliśmy grupą młodzieżową w środku nocy. Na miejscu starsi działacze Solidarności rozładowywali auto i wnosili paczki z wydrukowanymi ulotkami do budynków za katedrą. W środku natknęliśmy się na panią Beatę Tyszkiewicz, która autem dostawczym przyjechała z działaczami prawdopodobnie z Warszawy. Pani Beata, zaskoczona pojawieniem się tak młodych ludzi, jakimi byliśmy wtedy, dziękowała nam (każdemu z osobna) za zaangażowanie. Trzecie miejsce spotkań to okolice pomnika gen. Bema przy końcu ul. Wałowej. Po drugiej stronie ulicy jest brama, którą można przejść przez podwórze do ul. Wałowej. Parter starej kamienicy był świadkiem naszych demonicznych planów, które staraliśmy się później realizować. W razie nagłej potrzeby spotkania odbywały się u kogoś w domu.

 

Teraz ciekawostka

Spotykaliśmy się na stadionie Unii. Na każdy mecz piłki przychodzili kibice Jaskółek, którzy na co dzień aktywnie zajmowali się zwalczaniem komunizmu. Podczas meczów umawialiśmy się na demonstracje lub wiece. Czasem po meczu ktoś do kogoś pojechał po ulotki itd. Kiedy szykowała się jakaś grubsza afera, namawialiśmy większą grupę kibiców, żeby przyszła na wiec lub demonstracje, obiecując jednocześnie atrakcje. W takiej sytuacji nie powinien nikogo dziwić fakt, kiedy na meczach Jaskółek pojawiała się między klubowymi barwami flaga SOLIDARNOŚCI. Zwykle taką flagę było trzeba po meczu zostawić na płocie, bo tajniacy i ZOMO obstawiający mecz czekali, żeby zatrzymać właściciela flagi. Pamiętam przypadek, kiedy jeden z kibiców nie mógł pogodzić się z pozostawieniem flagi na siatce. Został zatrzymany podczas próby jej ściągania. Nagle grupa ZOMO i tajniacy wpadli na nasz rozchodzący się sektor i pałowali kogo wlazło, żeby zatrzymać kolegę.

Nic się wtedy nie dało zrobić. Dostaliśmy łomot, a kolegę aresztowano. Fajne sytuacje były, kiedy na przemian wołaliśmy „UNIA!!! SOLIDARNOŚĆ!!!”. Dowódca albo wściekli zomowcy straszyli, żeby przestać. My na chwilę przestaliśmy, ale za chwilę znowu było to samo „UNIA!”, chwila przerwy i „SOLIDARNOŚĆ, SOLIDARNOŚĆ”.

W późniejszym okresie działalności tarnowska Solidarność bardzo słabo prezentowała się w porównaniu do grup z innych miast. Wszędzie było głośno o zamieszkach, a u nas Solidarność jakby spała. (CDN…)

FcA (Unia Tarnów)

(To my kibice – Nr 12 (99) grudzień 2009)

Zobacz także